W toku sprawy o rozwód uregulowano kontakty Mariusza z jedenastoletnią córką w co drugi weekend, ale… Przychodzi TEN piątkowy wieczór i Hania zapiera się rękami i nogami, żeby nie spać u ojca. Wyrzuca zawartość zapakowanego plecaka, rozrzuca buty po przedpokoju. Mama Hani mówi Mariuszowi: „odpuść sobie. Jest już duża, wie czego chce. Przecież nie będę jej zmuszać”. Mariusz wzdycha ciężko, krew mu szumi w uszach. Ma odpuścić?
Swojego czasu zaskoczeniem dla mnie była informacja, że dziecko powinno być przymuszane do kontaktów. Wydało mi się to barbarzyństwem, bo przecież w XXI wieku pielęgnujemy w naszych dzieciach prawo do samostanowienia i wyznaczania granic. A tu nagle okazało się, że w świetle przepisów kontakty są prawem i obowiązkiem zarówno rodzica jak i dziecka.
Prawnicy porównują obowiązek utrzymywania kontaktów z drugim rodzicem do obowiązku edukacji szkolnej, albo podjęcia leczenia: „nie chcesz, ale musisz, bo to jest dla ciebie dobre”. I nie jest to wymysł bezdusznego ustawodawcy, który za nic ma opinię małolata, ale wynik konkluzji, że dziecko samo nie zawsze wie, co mu służy, a regularne kontakty z rodzicem, z którym nie mieszka są wartością dodaną.
Nie zapominajmy, że cała ta dyskusja toczy się na zgliszczach dogorywającego małżeństwa, na gruncie specyficznych uwarunkowań okołorozwodowych. Dziecko nie jest oderwane od rzeczywistości, przez wiele miesięcy żyło konfliktem swoich rodziców i zazwyczaj przyjęło punkt widzenia jednego z nich. W takiej sytuacji jego decyzja o tym, czy chce się widywać z drugim rodzicem często jest wynikiem różnych czynników: chęcią wspierania pokrzywdzonego rodzica, potrzebą okazania mu solidarności, „ukarania” rodzica, który zawiódł. Jednym słowem: konfliktu lojalnościowego. Aby go nie podsycać, ustawodawca odebrał prawo do negocjacji: jeśli sąd uznał, że kontakty są zgodne z dobrem dziecka, to dziecko powinno je realizować i kropka.
No dobra, ale nasze dziecko ma - dajmy na to - lat naście i przecież nie będziemy wyciągać go z pokoju wołami.
I tu okazuje się, że winą za niezrealizowany kontakt jest obarczany rodzic, który z dzieckiem na co dzień zamieszkuje. Kiepsko, bo i tak ma wystarczająco dużo na głowie, ale niestety tak to wygląda z praktycznego i prawnego punktu widzenia. Na pierwszoplanowym opiekunie ciąży obowiązek fizycznego i psychicznego przygotowania dziecka do kontaktów. Czyli: spakowania piżamy i szczoteczki, dania całusa na drogę oraz gorliwego zapewniania, że na kontaktach będzie superekstra i z całym sercem jesteśmy za weekendową eskapadą.
Te dywagacje nie dotyczą sytuacji, gdy dziecku faktycznie u drugiego rodzica dzieje się krzywda. Dobro i bezpieczeństwo dziecka jest ponad wszystkim i nie powinieneś wydawać dziecka, gdy obiektywnie rzecz biorąc żaden rozsądny rodzic by tego nie zrobił. Mam tu na myśli sytuacje, gdy drugi rodzic jest nietrzeźwy lub w inny sposób jego zachowanie zagraża dziecku. Jeżeli taka sytuacja ma miejsce, zastanów się nad wnioskiem o zmianę sposobu realizowania kontaktów. Nie masz też obowiązku wydawać na kontakty chorego dziecka (można ustalić jakiś kontakt w zamian za ten, który się nie odbył).
Jeśli mimo usilnych starań obojga rodziców dziecko nie chce realizować kontaktów, sąd ma prawo wydać zarządzenia zmierzające do uzdrowienia relacji rodzinnych np. skierować dziecko i rodzica na terapię rodzinną. I gdyby faktycznie to tak funkcjonowało, to byłoby idealnie, ale jaki jest koń każdy widzi. Rodzice drugoplanowi często nie wiedzą o możliwościach prawnych. Zniechęcenie i poczucie bezsilności bierze górę i każe wycofać się rakiem z życia dziecka.
Adwokat Katarzyna Błaszczyk – Inowrocław | Polityka prywatności
Królowej Jadwigi 44/4a
88-100 Inowrocław
Kancelaria adwokacka
Katarzyna Błaszczyk
Copyright 2022| Created with WebWave